święci

Św. Roch
Jan Stanisław Partyka

Św. Roch urodził się w Montpellier w czerwcu 1295 roku. Miasto, chociaż pod ogólnym zwierzchnictwem korony francuskiej, bezpośrednio podlegało wówczas królowi Majorki, z którego mandatu zarządcą był ojciec przyszłego świętego, imieniem Jan, mąż pobożny i sprawiedliwy, a w dodatku kochany i szanowany przez wszystkich mieszkańców miasta.

Matka imieniem Liberia żyła równie pobożnie, ale szczególnie gorąco kochała Matkę Najświętszą i szczodrze wspierała ubogich. Małżonkowie długo nie mieli potomstwa, dopiero za przyczyną Matki Bożej doczekali się upragnionego syna. Jego narodzinom towarzyszył nadzwyczajny znak: dziecko miało na piersiach czerwone znamię w kształcie krzyża, z tego też względu na chrzcie św. dali mu imię Roch (od prowansalskiego słowa oznaczającego czerwień). Matka Liberia czuła się tak szczęśliwa, że choć była wielką damą i, co tu ukrywać, nie pierwszej młodości, na nic nie zważając, postanowiła sama wykarmić dziecię, bez pomocy mamki.

Legendarna asceza

Już od pierwszych dni życia dziecię wykazywało niepohamowany pociąg do ascezy. Jak piszą hagiografowie, w każdą środę i piątek Roch jako osesek tylko raz dziennie żądał karmienia, a od piątego roku życia stał się niejadkiem, co przyprawiało kochających rodziców niemal o rozpacz, gdyż jadł zaledwie tyle, ile było konieczne do utrzymania się przy życiu. Mając 12 lat, odkrył swoje powołanie i całkowicie poświęcił się wspieraniu chorych i ubogich.

Droga powołania

W dwudziestym roku życia, postradawszy rodziców, stał się panem wielkiej fortuny. Wzgardził jednak dobrami tego świata, rozdał majątek ubogim i udał się boso z pielgrzymką do Rzymu.

Tknięty łaską Bożą, przekroczywszy granice Państwa Kościelnego, zatrzymał się w jednym z jego miast, aby w tamtejszym szpitalu usługiwać zakaźnie chorym jako zwykły salowy - mówiąc o jego posłudze dzisiejszym językiem. Tu nagle objawiła się moc Boża: dotknięcie jego ręki i znak krzyża, który nią czynił, dokonywały natychmiastowego uzdrowienia! Po uzdrowieniu chorych w tym mieście św. Roch kontynuował pielgrzymią drogę.

Jednak zaraza była szybsza. Kiedy doszedł do Rzymu, zobaczył Wieczne Miasto w rozpaczliwym stanie; słychać było tylko jęki cierpiących i umierających. Ulice zalegały niepogrzebane trupy tych, którzy szukając ratunku, pomarli przed swoimi domami; zdrowi bowiem uciekli, chroniąc się na wyżynach i w górach otaczających Rzym.

Aby zrozumieć grozę sytuacji, musimy pamiętać, że zaraza o różnym natężeniu nawiedzała Wieczne Miasto w różnych porach roku, a regularnie niemal każdego lata i to aż do początków XIX wieku. Było to związane z fatalnym stanem sanitarnym miasta spowodowanym zniszczeniem rzymskich akweduktów w czasie najazdu barbarzyńców w V wieku. Mieszkańcy stolicy chrześcijaństwa byli więc zmuszeni pić nie nadającą się do tego mulistą wodę z Tybru, której wartość drastycznie się obniżała każdego lata, także wskutek olbrzymiej ilości ścieków. Co było konsekwencją takiego skażenia przy trzydziestostopniowym upale, łatwo się domyślić...

Wobec takiego nagromadzenia nędzy ludzkiej stało się zupełnie jasne dla Rocha, jaka jest wola Boża wobec niego. Oddał się bez reszty ratowaniu chorych po domach i szpitalach, a jego heroicznej miłości nic nie było w stanie powstrzymać. I znowu Bóg za jego pośrednictwem zaczął czynić cuda: kogo tylko dotknęła ręka świętego, ten powracał do zdrowia. Wkrótce zaraza wygasła, a Rzym wrócił do życia. Jednak zaraza zwalczona w jednym miejscu odnawiała się na innym. I tak niestrudzenie Roch pielgrzymował po całej Italii, niosąc chorym i nieszczęśliwym Boże uzdrowienie.

Noc ducha i życie pustelnicze

Po tych łaskach przyciągających Bóg wystawił swego sługę na wielką próbę ducha. Gdy Roch całkowicie wyczerpany ciągłą posługą chorym w jednym ze szpitali Florencji zasnął twardym snem, usłyszał głos Zbawiciela: „Rochu, wiele trudów aż do dziś podejmowałeś dla mnie, teraz należą ci się cierpienia podobne do tych, które ja zniosłem za ciebie".

Zaraz po przebudzeniu Roch miał wysoką gorączkę i odczuwał nieopisany ból. Nie buntował się jednak przeciw Bogu, lecz złożył Mu dzięki za to nawiedzenie. Nie była to drobna niemoc - choroba tak się zaogniła, że Roch nie mógł się powstrzymać od jęków. Jednak aby innym chorym nie sprawiać przykrości, kazał się wynieść ze szpitala na noszach i położyć przed bramą. Przełożeni szpitala chcieli go odnieść z powrotem na salę, pacjent jednak się temu sprzeciwił. Osądzono więc, że oszalał z powodu choroby i - zgodnie z ówczesnymi normami „opieki" nad chorymi, którzy postradali zmysły - wyrzucono go poza obręb miasta.

Opierając się na kiju, święty doczołgał się do pobliskiego lasku i tam ukrył się w jakiejś opuszczonej chatce. Jak piszą jego hagiografowie, złożył Bogu dzięki za upokorzenie, prosząc Go jednocześnie, aby mu nie odmawiał pomocy. Bóg wysłuchał tej prośby i obok chatki wytrysło źródło czystej wody. Pożywienie natomiast przynosił mu codziennie, i to z woli Bożej, z pobliskiej Placencji... pies. Ciągłe tajemnicze eskapady psa zainteresowały w końcu jego właściciela, którym był możny patrycjusz imieniem Gotard. Pewnego dnia poszedł on w ślad za psem, który akurat niósł świętemu chleb powszedni, i odkrył zarówno chatkę świętego pustelnika, jak i przyczynę cudu Opatrzności Bożej. Wtedy sam Gotard ofiarował się zastąpić swego psa i w żebraczych szatach pielgrzymich prosił na ulicach Placencji o żywność dla świętego. Zdołał jednak wyprosić tylko dwa chleby. Roch się tym nie zraził: osobiście udał się do miasta, do którego dotarła wtenczas właśnie zaraza i odpłacając miastu dobrem za złe, uzdrowił wielu zarażonych jedynie znakiem krzyża.

Wrócił do chatki pustelniczej, gdzie za przyczyną łaski Bożej doznał cudownego uzdrowienia i usłyszał głos z nieba: „Rochu, Rochu, wysłuchałem twej prośby i przywróciłem ci zdrowie. Powróć do swej ojczyzny i oddaj się tam ćwiczeniom pokutnym, abyś otrzymał miejsce w towarzystwie świętych". Roch posłuszny głosowi Boga przysposobił do życia pustelniczego jednego ze świadków cudownego uzdrowienia, a sam podążył do Montpellier, nie wiedząc, co go tam z woli Bożej czeka.

Ostatnie lata w ojczyźnie

Po ciężkiej chorobie i surowej ascezie nikt go nie rozpoznał w rodzinnym Montpellier, kiedy wrócił w wieku 27 lat. Ponieważ przybył z Italii, pozostającej wówczas w konflikcie z monarchią francuską, oskarżono go o szpiegostwo. Jego własny wuj kazał go aresztować, co się odbyło w czasie modlitwy Rocha w kościele, i wtrącił go w 1322 roku do więzienia, gdzie święty spędził ostatnie pięć lat życia, nikomu się nie tłumacząc ani nie zdradzając, kim w istocie jest.

Ta krańcowo trudna noc ciemna ducha niejednego by załamała. Ale Roch pełnił wolę Bożą, traktując pobyt w więziennym lochu jako okazję do heroicznych wprost praktyk pokutnych. Nietrudno wyobrazić sobie średniowieczne lochy: wilgotna, brudna piwnica pełna wszelakiego robactwa, pomyje zamiast jedzenia. Roch jednak dziękował za to Bogu i zamiast użalać się nad swoim losem czy szemrać przeciw tak objawionej, chociaż jakże trudnej woli Bożej, sam dodawał sobie cierpień, których surowość przewyższała zwykłe ludzkie siły. I tak, zgodnie z tradycją wielkich Ojców Pustyni, nie jadł nic gotowanego, biczował się, a dzień i noc spędzał na modlitwie, zmieniając celę więzienia w celę klasztorną.

Po pięciu latach takiego życia znowu objawił się Rochowi Bóg, oświadczając mu, że koniec jego ziemskiej pielgrzymki, a zarazem oczyszczeń jego duszy jest już bliski. Roch nie zmarnował tej nadzwyczajnej łaski. Przywołał do siebie kapelana więziennego, prosząc go o sakrament pojednania i Eucharystię. Kiedy kapłan zbliżył się do celi świętego, spostrzegł dobywające się z niej nieziemskie światło. Gdy otworzono celę, zobaczył promienie świecące z głowy Rocha. Po udzieleniu sakramentów święty doznał kolejnej ekstazy, w której Chrystus rzekł do niego: „Oto, mój ukochany Rochu, mam już zabrać twą duszę na łono Mego Ojca, jeżeli masz jeszcze jakąś prośbę za siebie lub innych, wyjaw ją, a zostanie spełniona". Święty podziękował Panu za tę łaskę i prosił tylko o to, aby otrzymał niebo i aby zostali uwolnieni od zarazy ci, którzy będą wzywać jego pomocy. Tę prośbę Pan Jezus również obiecał spełnić. Zdumiony kapłan po wyjściu z więzienia ogłosił wszystkim ten cud Boży.

Św. Roch zmarł 16 sierpnia 1327 roku w wieku zaledwie 32 lat. Kiedy strażnik więzienny, uderzony nadzwyczajnym światłem, wszedł już po śmierci więźnia-pustelnika do lochu, ujrzał jego ciało otoczone nieziemską jasnością leżące na gołej ziemi w postawie pokutnika oraz tablicę z napisem: „Wszyscy, którzy w czas zarazy uciekać się będą do wstawiennictwa św. Rocha, uzdrowieni zostaną". Kiedy myto ciało zmarłego, odkryto na piersiach pod okrywającymi je łachmanami czerwone znamię w kształcie krzyża i dopiero wtedy rozpoznano, kim był ów święty.

Dramatyczne dzieje relikwii

Początkowo ciało św. Rocha złożono w kościele katedralnym miasta, a po kanonizacji uroczyście przeniesiono do kościoła wzniesionego pod jego wezwaniem. W 1399 roku część relikwii podarowano klasztorowi trynitarzy w Arles, skąd jedna kostka została podarowana w 1501 roku królestwu Granady w Hiszpanii (gdzie, jak pamiętamy z pieśni o zdobyciu tego miasta z rąk Maurów, Konrada Wallenroda Adama Mickiewicza, często panowała zaraza) oraz inny fragment w 1533 roku do kościoła w Villejuif pod Paryżem. Z Arles relikwie św. Rocha otrzymały kościoły w Marsylii, Rzymie, Turynie, Paryżu, Antwerpii, Brukseli, Pradze, Kolonii i inne, gdyż sława cudownych uzdrowień w czas zarazy dokonywanych za jego przyczyną rozniosła się już po całej katolickiej Europie.

Jednak w 1485 roku w mieście rodzinnym świętego pielgrzymi z włoskiej Tortony dokonali świętokradztwa, uwożąc z Montpellier pozostałe relikwie św. Rocha do Wenecji. Jak widać, kupcom weneckim łatwiej było znaleźć złoto na skorumpowanie pielgrzymów niż naśladowcę cnót świętego. A straszne epidemie wybuchały w tym mieście regularnie wraz z docierającymi do portu frachtami z Orientu i Afryki. Opis takiego czasu zarazy unieśmiertelnił w noweli Śmierć w Wenecji niemiecki laureat nagrody Nobla - Tomasz Mann.

Co prawda Wenecjanie wznieśli ku czci św. Rocha wspaniałą świątynię, w której znajdują się cztery wielkie obrazy z jego życia: Uzdrowienie zarażonych w szpitalu, Uwięzienie św. Rocha jako szpiega. Umacnianie św. Rocha w więzieniu przez Anioła, Uzdrawianie zwierząt (ponadto: Św. Roch ze Św. Sebastianem i Apoteoza Św. Rocha), ale dla mieszkańców Montpellier była to niewielka pociecha. Dopiero w 1640 roku, za Urbana VIII i po jego osobistej interwencji, bractwo św. Rocha w Montpellier otrzymało część ręki, a w 1856 roku biskup miasta kolejną cząstkę relikwii, którą złożył w kościele parafialnym św. Rocha. Jak było to ważne, okazało się nagle w 1885 roku, kiedy to w maju w Monpellier urządzono wielkie obchody pokutne połączone z nabożeństwem ku czci św. Rocha i błaganiem o uwolnienie południowej Francji od szalejącej tam wówczas epidemii cholery.

Kult i jego aktualność

Do końca XIX wieku, kiedy morowe powietrze dziesiątkowało ludność Europy, kult ten był niezwykle żywy. W naszych czasach, przy obecnym stanie medycyny i masowych szczepieniach ochronnych, nie ma on już takiej siły oddziaływania. Jednak charyzmat świętego nie utracił aktualności: nadal w szpitalach chorzy terminalni potrzebują nie tylko kogoś, kto ulżyłby im w cierpieniu, ale i niósł pociechę (przede wszystkim sakramentalną) zbolałej duszy. Ludzie bowiem potrzebują nie tylko uzdrowienia ciała, ale po prostu lekarza, który w imię miłości Chrystusa pochyli się nad ich nieszczęściem, czy też salowych o duszy człowieka, a nie mentalności parkomatu...

Św. Roch jawi się jako obrońca przed morem bydła również dzisiaj, gdy mamy rujnujące dorobek całych pokoleń zarazy pogłowia, czy będzie to słynna już choroba szalonych krów, czy pryszczyca, z którymi nawet najbardziej rozwinięte rolniczo państwa Europy Zachodniej nie są już w stanie sobie poradzić.

Właśnie w Polsce kult św. Rocha, w przeciwieństwie do reszty zachodniej Europy, gdzie byt on kultem miejskim, rozwijał się głównie po wsiach. Wzywano go jako możnego patrona w zarazie, by ratował „naszych młodszych braci", mówiąc językiem św. Franciszka z Asyżu, czyli bydlęta, które były często jedynymi żywicielami biedoty wiejskiej.

Należy się więc cieszyć, że św. Roch w swoich relikwiach przybędzie z woli Opatrzności na piękne rolnicze Kociewie, gdzie będzie chronił ludzi i zwierzęta od wszelkiej zarazy: materialnej, objawiającej się pomorem bydła, i duchowej, której wyrazem jest grzech, a skutkiem może być śmierć najgorsza, bo śmierć duszy.