święci

Św. Arnold Janssen i św. Józef Freinademetz
Konrad Keler SVD

W dzisiejszych czasach, jakże nieraz burzliwych i obfitujących w wydarzenia trudne do jednoznacznej oceny, szukamy wzorów, które pomogłyby nam odczytać znaki czasu, znaczenie tych wydarzeń dla Kościoła, dla nas samych. Takimi wzorami są niewątpliwie święci.

Mimo iż postrzegamy ich tylko z perspektywy czasu, to jednak ich rozumienie rzeczywistości, człowieczeństwa ma wymiar ponadczasowy, ponadnarodowy i ponadkulturowy. Ojciec Święty Jan Paweł II, wyczuwając tę potrzebę, dokonał beatyfikacji i kanonizacji wielkiej liczby osób, które przemawiają do nas z różnych sytuacji społecznych, religijnych, politycznych i kulturowych. Chce również przekazać współczesnemu człowiekowi przesłanie, że świętość jest możliwa w każdej sytuacji i w każdym czasie.

5 października odbędzie się w Rzymie kanonizacja trzech misjonarzy. Są nimi dwaj założyciele misyjnych zgromadzeń zakonnych: Arnold Janssen, Niemiec (1837–1909), Daniel Comboni, Włoch (1831–1881) oraz Józef Freinademetz, Tyrolczyk (1852–1908).

Arnold Janssen założył trzy zgromadzenia misyjne: Zgromadzenie Słowa Bożego (werbiści), Zgromadzenie Służebnic Ducha Świętego oraz klauzurowe Zgromadzenie Służebnic Ducha Świętego od Wieczystej Adoracji. Natomiast Józef Freinademetz był pierwszym misjonarzem założonego w 1875 roku przez Janssena zgromadzenia i w 1878 roku wyruszył do Chin, gdzie pracował przez 29 lat. Obaj werbiści zostali razem ogłoszeni błogosławionymi w 1975 roku, razem też będą ogłoszeni świętymi. Historia zna wiele przypadków, gdy różniące się charakterami osoby tworzą wspólną historię Kościoła czy zakonów. Boża Opatrzność prowadzi ludzi swoimi drogami i wymierza im cele, które w przedziwny sposób realizują, mimo iż różnią się między sobą. Warto przytoczyć tutaj chociażby przykład świętych Piotra i Pawła, których tradycja nierozdzielnie ukazuje jako fundament Kościoła. Piotr był zatroskany o widzialny, instytucjonalny rozwój Kościoła, Paweł natomiast to głęboki teolog, myśliciel i gorliwy misjonarz. Mieli odwagę wzajemnie wykazywać sobie słabości nawet na forum publicznym. Z historii życia zakonnego można by przytoczyć przykład świętych jezuitów Ignacego Loyoli i Franciszka Ksawerego.

Świętość jako radykalna odwaga misyjna

Rozpoczęcie nowej inicjatywy misyjnej i otwarcie instytutu misyjnego w Niemczech w dobie Kulturkampfu wymagało wyjątkowej, wprost ponadludzkiej odwagi a zarazem bezgranicznego zaufania Bożej Opatrzności. Sytuacja Kościoła katolickiego w Niemczech w tamtych czasach z ludzkiej perspektywy wydawała się najmniej sprzyjająca jakimkolwiek inicjatywom, a tym bardziej zakładaniu nowego zgromadzenia misyjnego. Kiedy Arnold Janssen przedstawił swój projekt ówczesnemu arcybiskupowi Kolonii Paulusowi Melchersowi, ten zareagował jednoznacznie: „Żyjemy w czasach, kiedy wszystko się chwieje, zmierza ku ruinie, a tu przychodzi ksiądz i chce zakładać coś nowego?” Na to młody, 38-letni kapłan Arnold z pełną wiary i nadziei postawą, która cechowała całego jego życie, odpowiedział: „Owszem, żyjemy w czasach, kiedy wiele rzeczy odchodzi w przeszłość, dlatego właśnie trzeba tworzyć coś nowego”. Ta odważna wiara i nadzieja cechowała Janssena również później przy podejmowaniu decyzji o przejęciu nowych terenów misyjnych. Ukazuje to, że nie ma sytuacji, w której można poddać się rezygnacji czy dać się opanować przez strach przed trudami, problemami czy kryzysem.

Jeden z kolegów seminaryjnych Arnolda wspominał po latach, że gdyby w seminarium szukano kogoś do rozpoczęcia dzieła misyjnego, seminarzyści nie typowaliby do tego Janssena. Było wielu bardziej zdolnych i przedsiębiorczych. Jednak ci wszyscy obdarzeni tyloma i zdolnościami nie mieli odwagi i maryjnej gotowości współpracy z Bogiem, jaką miał właśnie Arnold Janssen. Odwaga misyjna była zakorzeniona w duchowości Słowa Bożego. Dla Arnolda Słowo Boże przyniosło światu pełnię życia. Boże Słowo stało się także światłem świata i wskazuje ludziom drogę, jak osiągnąć tę pełnię życia. My, którzyśmy w Nie uwierzyli i stali się uczestnikami tej pełni, zostaliśmy powołani, aby głosić światu Słowo, które stało się ciałem i zamieszkało wśród nas, a zarazem dawać świadectwo Słowu jako misjonarze.

Odwaga i gorliwość misyjna kierowała od samego początku Józefem Freinademetzem. Piękna ziemia tyrolska, wyjątkowo urocze dolomity, jak też bogobojny i oddany Kościołowi lud tamtej ziemi mogły być źródłem zadowolenia dla młodego kapłana diecezji Brixen (Bresanone). Prawie wszyscy jego koledzy seminaryjni zadowalali się budowaniem królestwa Bożego w swoim Kościele lokalnym. Józef zdecydował się podjąć wezwanie do służby misyjnej. Zgłosił się do Arnolda Janssena, wyrażając gotowość wyjazdu do Chin. Syn nielicznego ludu tyrolskiego odważył się przyjąć wezwanie do ewangelizacji najliczniejszego narodu świata. Podobnie jak Janssen odważnie zaufał Bogu, który go powołał do głoszenia Ewangelii, i jako trzyletni kapłan w 1879 roku dotarł do Hongkongu. Jego postawa ukazuje gotowość do pozytywnego odpowiedzenia na powołanie głoszenia Ewangelii w każdym miejscu i w każdej sytuacji. Nie ma ludzi, którym nie można zaproponować Ewangelii Jezusa Chrystusa.

Arnold i Józef – świętości uzupełniające się

Duch Święty od początku złączył te dwie postaci we wspólnym dziele misyjnym Zgromadzenia Słowa Bożego. Z punktu widzenia ludzkiego dzieliło ich wiele. Arnold, raczej chłodny Westfalczyk, nieokazujący uczuć na zewnątrz. Natomiast Józef, wrażliwy na piękno i uczuciowy Tyrolczyk, miał wylewny charakter. Jednak tych dwóch ludzi miało też wiele wspólnego. Łączyło ich powołanie misyjne i przedsiębiorczość, przekonanie, że trzeba włączyć się osobiście w dzieło misyjne Kościoła. To ich złączyło we wspólnej życiowej przygodzie ewangelizowania świata.

Założyciel werbistów widział swoją rolę w przygotowywaniu i wysyłaniu jak największej liczby misjonarzy na cały świat. Freinademetz rozumiał ducha służby misyjnej jako bezgraniczne poświęcenie się drugiemu człowiekowi i to człowiekowi innej kultury, religii oraz żyjącemu nieraz w skrajnej nędzy. Służąc człowiekowi, oddał swoje życie. Kiedy bowiem w południowym Szantungu wybuchła zaraza tyfusu, Freinademetz osobiście pielęgnował chorych. Choroba w końcu dotknęła i jego. Osiem dni przed śmiercią (zmarł 29 stycznia 1908) napisał do przełożonego o konieczności służby bliźnim w potrzebie: jako misjonarze „przybyliśmy tutaj, aby służyć”.

Świętość jako szukanie woli Bożej w konkretnej rzeczywistości

Gdy patrzeć z perspektywy czasu, może się wydawać, że życie świętych było stosunkowo łatwe i jednoznaczne w osiąganiu świętości. Duch Święty jednak prowadzi ludzi świętych nieraz bardzo krętymi ścieżkami, szukając zawsze wolnej i nieprzymuszonej współpracy. Nieraz te ścieżki prowadzą przez pustynię.

Józef Freinademetz ukazuje przykład otwarcia się na szukanie Bożej woli i współpracy z Duchem Świętym w codzienności życia misjonarskiego. To Duch Święty natchnął go, by pojechał do Chin jako misjonarz. Jednak po przybyciu do Chin zetknął się z szokującą i niezrozumiałą dla niego rzeczywistością, która przekraczała wszelkie jego wyobrażenia. Nie mógł jej zaakceptować. Wszystko wydawało mu się działaniem szatana. Święta chińskie były dla niego świętami szatana, pagody chińskie widział jako miejsca kultu Złego. Nie mógł znieść samych Chińczyków, ich zachowania, inności. Szukał woli Bożej w sytuacji misyjnej, do której został posłany. Pytał samego siebie, co Bóg ma mu do powiedzenia jako misjonarzowi wśród Chińczyków. I odkrył, że Bóg ich też kocha i że są jego dziećmi. Dlaczego więc on, uczeń Jezusa Chrystusa, nie miałby ich pokochać? Z czasem zaczął z innej perspektywy widzieć i oceniać świat Chińczyków. Zrozumiał, że został powołany, by za przykładem Jezusa kochać wszystkich ludzi. Po paru latach tak pokochał Chińczyków, że – jak pisał do najbliższych Europie – nawet w niebie chciałby pozostać Chińczykiem. Pokochał ich jak swych ziomków w Tyrolu. Z Chińczykami pozostał aż do śmierci, nigdy od przyjazdu do Chin nie powrócił do Europy.

To samo cechowało działanie Arnolda Janssena. Planując rozszerzenie zgromadzenia w Europie, szukał woli Bożej, by jak najlepiej i najskuteczniej odpowiedzieć na potrzeby misyjne. Nie mogąc założyć domu misyjnego na terenie ówczesnych Niemiec, utworzył go Steylu (1875) w Holandii, przy granicy niemieckiej. O rozbudowie dzieła misyjnego myślał kategoriami nowoczesnymi, międzynarodowymi. Drugi dom misyjny powstał w Modling pod Wiedniem. Chodziło o przyciągnięcie powołań z różnych narodów ówczesnej Monarchii Austro-Węgierskiej. W końcu zrodziła się możliwość otwarcia domu misyjnego na terenie państwa pruskiego. Jego wybór padł na Nysę (1892) na Śląsku. Janssen myślał tutaj o powołaniach z polskojęzycznych rodzin śląskich. Jeszcze za jego życia zgromadzenie rozszerzyło się na wszystkie kontynenty z wyjątkiem Australii.

Świętość jako autentyzm wiary w modlitwie

Dla Arnolda Janssena modlitwa była nie tylko centrum jego życia zakonno-kapłańskiego i całej aktywności, lecz przede wszystkim doświadczeniem Trójjedynego Boga. Doświadczenie Boga określało jego tożsamość powołania kapłańskiego i podjętego zadania misyjnego. To właśnie włączenie się w Apostolstwo Modlitwy ukierunkowało go, jako młodego kapłana, na zainteresowanie się misjami. Dzięki modlitwie stawał się bardziej świadomy przynależności do uczniów Chrystusa. To z kolei dawało mu poczucie bezpieczeństwa co do wybranej drogi życia. Życie modlitwy napełniało go mądrością w prowadzeniu trzech zgromadzeń zakonno-misyjnych. Modlitwa była też źródłem energii i siły w szukaniu jak najlepszego wypełnienia misji, do której Pan powołał jego samego, jak i powierzonych jego pieczy misjonarzy. Praktycznie w żadnym z listów skierowanych do misjonarzy, a których napisał tysiące, nie zabrakło przypomnienia o modlitwie: czy to, że obiecuje pamiętać przed Bogiem, czy też za nią dziękuje albo prosi o modlitwę za siebie i za całe zgromadzenie lub przypomina o jej wartości i konieczności. Był przekonany, że misjonarze potrzebują modlitwy, dlatego też założył trzecie zgromadzenie Sióstr Służebnic Ducha Świętego od Wieczystej Adoracji. Siostry przez 24 godziny na dobę adorują Najświętszy Sakrament i modlą się między innymi za misjonarzy.

Modlitwa była też środkiem wzrastania w służbie misyjnej dla Józefa Freinademetza. Bez niej trudno sobie wyobrazić skuteczne działanie misjonarza. Kontakt z Bogiem przez modlitwę daję misjonarzowi siłę, wzmacnia jego entuzjazm i utwierdza w motywacji misyjnego powołania, które na co dzień wymaga wyjątkowej wiary. Warto przytoczyć słowa pierwszego chińskiego kardynała, werbisty, Tomasza Tiena, który osobiście znał Józefa. Jego postawę modlitewną opisał tak: „On klęczał na chórze w kościele. Dla nas, którzy mogliśmy patrzeć na niego, jak się modlił, było to doświadczenie wyjątkowe. Obraz tego kapłana na kolanach modlącego się pozostał niezatarty w naszej pamięci. Miało się wrażenie, że w czasie modlitwy nic nie mogło go rozproszyć. Był człowiekiem modlitwy”. Józef Freinademetz wiedział, że życie misyjne przerasta ludzkie możliwości i siły. Trzeba się otworzyć na Boga, by być jego narzędziem w budowaniu królestwa Bożego w sercach ludzi. Dlatego też jego służba ludziom była przepełniona siłą ducha i stawał się coraz to bardziej narzędziem Ducha Świętego. Wyrażało się to w codziennym życiu przez wyjątkową dobroć i radość w relacjach z ludźmi.

Kiedy patrzymy na życie Arnolda Janssena i Józefa Freinademetza, pytamy, w czym tkwi ich nadzwyczajność i wyjątkowość świętości, która doprowadziła ich przedstawienia wierzącym jako wzoru świętości poprzez kanonizację. Czy dokonali oni naprawdę czegoś szczególnego? Ich wkład w misyjne dzieło Kościoła niewątpliwie należy uznać za szczególny. Jednak ich świętość wyraziła się przede wszystkim w tym, że sprawy najbardziej zwyczajne, codzienne, normalne byli w stanie uczynić, dzięki współpracy z łaską Bożą, nadzwyczajnymi, wielkimi, przynoszącymi błogosławione owoce. Dlatego też nowi kandydaci do kanonizacji uczą spojrzenia na naszą codzienność, szarą zwyczajność jako na szansę i okazję do naszego uświęcenia. Przyjęcie każdego dnia i miejsca w życiu to przyjęcie daru od Boga, który powołuje mnie do wzrastania w świętości.

Kiedy dopiero wyświęcony na biskupa Daniel Comboni w 1877 roku, czyli w dwa lata po rozpoczęciu dzieła misyjnego w Stylu, odwiedził Arnolda Janssena, wypowiedział słowa zachwytu: „Nie małego ani średniego, ale bardzo wielkiego błogosławieństwa Bożego doznałeś; proszę mi wierzyć, wiem, co mówię”. Dzisiaj możemy powiedzieć, że nie umniejszyło się błogosławieństwo nad dziełem misyjnym, któremu początek dał Arnold Janssen. Po 128 latach 10 000 duchowych synów i córek Arnolda pracuje w prawie 70 krajach świata, głosząc Ewangelię i dając świadectwo Jezusowi Chrystusowi. Kanonizacja założyciela trzech zgromadzeń misyjnych i pierwszego werbistowskiego misjonarza jest okazją do wyrażenia wdzięczności Boga za dar ich świętości oraz przypomina, że każdy z nas w jakiś sposób powinien się włączyć w misyjne dzieło Kościoła.