święci

Św. Bruno z Kwerfurtu
Jerzy Strzelczyk

Życie i działalność Brunona z Kwerfurtu w niejednym przypominają dzieje św. Wojciecha. Bruno także pochodził z wysokich kręgów arystokracji, tyle że nie słowiańskiej, lecz saskiej. Był od Wojciecha o prawie całe pokolenie młodszy; urodził się około 974 roku w miejscowości Querfurt w okręgu zwanym Hassegau. Jego ród zaliczał się do znaczniejszych we wschodniej Saksonii.

Znamy imiona rodziców przyszłego misjonarza (Bruno i Ida), trzech jego braci, wiemy, że stryj Brunona Rikbert do roku 1009 sprawował urząd komesa w Hassegau, a ciotka ze strony ojca, Matylda, była babką kronikarza i biskupa Thietmara z Merseburga (1009–1018), z którym Bruno chodził do sławnej szkoły katedralnej w Magdeburgu (tej samej, do której wcześniej uczęszczał Wojciech). Thietmar w swojej kronice poświęcił dawnemu koledze z ławy szkolnej dwa dość obszerne rozdziały, wykazując się właściwą sobie znajomością rzeczy. Nie omieszkał pochwalić pilności Brunona: „Ilekroć miał rano iść do szkoły, prosił przed opuszczeniem mieszkania o wolną chwilę i – podczas gdy myśmy igrali beztrosko – on oddawał się modlitwie. Pracę wyżej cenił od odpoczynku i w ten sposób zbierając jej owoce, doszedł do wieku dojrzałości”.

Potomkowi znakomitego rodu rychło sądzone były godności kościelne. Zapewne wkrótce po ukończeniu wspomnianej szkoły został kanonikiem przy katedrze w Magdeburgu, a około 997 roku młody cesarz Otton III powołał go w skład dworskiej kapelanii, która w ówczesnych Niemczech była prawdziwą kuźnią kadr wyższego duchowieństwa.

Przed Brunonem otwierała się świetna kariera kościelna w służbie cesarza. W otoczeniu cesarskim oraz na stolicach biskupich i na stanowiskach opatów wielkich i wpływowych klasztorów Rzeszy (takich jak Fulda, Reichenau, Sankt Gallen czy Nowa Korbeja) pełno było wówczas i później ludzi szlachetnego pochodzenia, wielkich ambicji, głęboko zaangażowanych nie tylko w sprawy Kościoła i chrześcijaństwa, lecz także – państwa i Imperium. Imiennik naszego świętego i rodzony brat cesarza Ottona I – arcybiskup Kolonii Bruno, Willigis z Moguncji (ten akurat wywodził się wprawdzie z rodu wolnego, lecz nienależącego do arystokracji, co stanowiło wówczas wyjątek), Heribert z Kolonii, Bernward z Hildesheimu czy Meinwerk z Paderborn – to przykładowo zebrane wybitne imiona z tego dostojnego grona, a wykaz ten bez trudu można by powiększyć o kolejnych biskupów, opatów i przełożone (ksienie) klasztorów żeńskich, nieraz wywodzących się z rodu królewskiego. Kościół niemiecki od wieków już był bogaty i potężny, ale ogromne uwikłanie się ludzi tego Kościoła w sprawy państwa, wojny, dyplomację i kulturę pociągało za sobą – jak zwykle w podobnych sytuacjach – jego „ochłodzenie”, sprawy czysto duchowe schodziły zwykle na drugi plan, nie dlatego nawet, by książęta Kościoła świadomie się od nich uchylali, czy je lekceważyli, ale po prostu z uwagi na całkowite zaabsorbowanie innymi sprawami.

Jedną z dziedzin zupełnie zaniedbanych przez Kościół niemiecki w IX–X wieku było prowadzenie misji wśród pogan, zarówno na północy, jak i na wschodzie. Znikomą pomoc uzyskał św. Ansgar – apostoł Skandynawii – ze strony biskupów niemieckich. Początkowe zasługi Kościoła bawarskiego w krzewieniu chrześcijaństwa wśród Słowian morawskich i naddunajskich wyrodziły się w postawę negatywną – kurczowe bronienie własnych stanowisk, a także prześladowanie Metodego (Cyryl już nie żył) i jego zwolenników. Duch misyjny zanikał.

Usiłowali temu przeciwdziałać władcy, którzy od momentu cesarskiej koronacji Ottona I w 962 roku czuli się i byli przez innych traktowani jako głowy (obok papieża; wzajemny stosunek tych dwóch instancji – papiestwa i cesarstwa – był wówczas jeszcze ostatecznie nieokreślony; aż do II poł. XI wieku, tzn. do wybuchu walki o inwestyturę, przewaga znajdowała się bezsprzecznie po stronie cesarza) społeczeństwa chrześcijańskiego, namiestnicy Chrystusa na ziemi, zobowiązani nie tylko do zwierzchnictwa nad światem chrześcijańskim, lecz także do ustawicznego rozszerzania go. Nawet oni jednak musieli łamać opór starych, ustabilizowanych, zazdrośnie strzegących swoich praw stolic biskupich, dla których pewne plany cesarskie oznaczały, bądź oznaczać mogły, uszczuplenie ich praw. Domyślając się, że dla arcybiskupów nadreńskich – Moguncji, Kolonii i Trewiru – misja na wschodzie jest sprawą drugorzędną, Otton I niemal od pierwszej chwili panowania (936–973) powziął plan stworzenia odrębnej prowincji kościelnej (metropolii) na wschodzie Niemiec, w nadłabskim Magdeburgu. Zamierzał jej podporządkować biskupstwa bądź już istniejące, bądź planowane na nowo zdobywanych terenach słowiańskich (połabskich). Bez zgody biskupa halbersztadzkiego i metropolity mogunckiego, którym pod względem kościelnym podlegały tereny planowanej nowej metropolii, było to jednak niemożliwe; charakterystyczne jest (i dowodzi wielkiej siły hierarchów), że nawet tak potężny i autokratyczny władca jak Otton Wielki musiał z urzeczywistnieniem swego zamiaru czekać wiele lat: metropolia i arcybiskupstwo magdeburskie powstały dopiero w 968 roku!

Jednak Kościół niemiecki X wieku to nie tylko dumni biskupi i pyszni opaci, wojownicy i dyplomaci, budowniczowie i mecenasi kultury. Wąskim, niepozornym nurtem sączył się strumyk głębokich przeżyć religijnych, odwrócenia się od spraw doczesnych, strumyk ascezy, bezinteresowności, ducha misyjnego. W czasach Ottona II i Ottona III na północ od Alp dotarły wpływy ruchu eremickiego wywodzącego się aż z klasztorów greckich na samym południu Italii, zwłaszcza z Kalabrii, a związane z imionami Grzegorza z Cerchiary, Nila i Romualda z Camaldoli. W samym Rzymie wpływy monastycyzmu greckiego były spore, a klasztor awentyński pod wezwaniem św. św. Bonifacego i Aleksego był czymś w rodzaju punktu kontaktowego pomiędzy łacińskim Zachodem a greckim Wschodem. Nieprzypadkowo bracia Wojciech i Radzim (Gaudenty) oraz Bruno z Kwerfurtu przebywali przez dłuższy czas w tym właśnie klasztorze. Oni też najpełniej wcielili ideał życia w całości poświęconego służbie dla Kościoła i bliźnich, przy całkowitym odrzuceniu godności i zaszczytów.

Bruno z Kwerfurtu, jak wielu innych, przede wszystkim sam cesarz Otton III, do głębi poruszonych wiadomością o męczeńskiej śmierci św. Wojciecha (23 IV 997) wśród Prusów, postanowił zrezygnować z obiecującej kariery kościelnej i w lutym roku następnego wstąpił do wymienionego już wyżej i tak ściśle z życiorysem św. Wojciecha związanego opactwa na Awentynie w Rzymie. Najpóźniej wówczas przybrał imię Bonifacy, zapewne świadomie nawiązując do pamięci „apostoła Germanii”.

Ogromny, wręcz decydujący wpływ na dalsze losy Brunona miało zetknięcie się ze słynnym reformatorem życia eremickiego Romualdem z Camaldoli oraz z greckim opatem-eremitą Nilem (Neilos). Wraz z Romualdem oraz dwoma mnichami i kapłanami z Monte Cassino, Benedyktem i Janem, w 1001 roku Bruno udał się do pustelni Pereum, założonej przez Romualda w bagnistej okolicy nad Padem w pobliżu Rawenny. Ponieważ także Otton III przebywał wówczas przez dłuższy czas w Rawennie, doszło do bliskich kontaktów pomiędzy cesarzem, wykazującym duże skłonności do życia ascetycznego i pozostającym pod wpływem Romualda i Nila, a grupką eremitów z Pereum. Z inicjatywy cesarza i Brunona powstała myśl skierowania misji do kraju Polan, którego władcę, Bolesława Chrobrego, łączyło z cesarzem Ottonem nie tylko ścisłe współdziałanie na polu politycznym (przypomnijmy słynny zjazd w Gnieźnie roku 1000, który przyniósł Polsce własną metropolię, a władcy polańskiemu – uznanie suwerenności i nadanie prawa do mianowania w miarę potrzeby biskupów), ale także – wszystko na to wskazuje – nić szczerej sympatii. Obiektem misji nie miała być zresztą Polska, od kilku dziesięcioleci przecież już – przynajmniej w zewnętrznym sensie – chrześcijańska, ale groźne i wojownicze ludy słowiańskie (przede wszystkim Wieleci-Lucice, zamieszkujący obszar Połabia, pomiędzy Polską a Niemcami), znajdujące się właśnie wówczas u szczytu potęgi i zagrażające tak Niemcom, jak również ziemiom Bolesława Chrobrego.

Słowiańskie Połabie, pokonane w toku długotrwałych walk za panowania władców niemieckich Henryka I (919–936) i Ottona I (936–973) i ujęte przez tego ostatniego systemem niemieckich marchii pogranicznych oraz biskupstw (od 968 roku podlegających w większości metropolii magdeburskiej), po tragicznej (w wojnie z Saracenami-Arabami na południu Italii) śmierci cesarza Ottona II (983) zerwało się do walki o niezależność od Niemiec i obalenie narzuconego chrześcijaństwa. Ludy wieleckie i obodrzyckie (zarówno Wieleci-Lucice, jak i Obodrzyce dzielili się na wiele plemion), pod przywództwem kapłanów skupionych wokół sanktuarium boga Radigosta-Swarożyca (w tajemniczej, dotąd przez uczonych nie odnalezionej Retrze-Radogoszczy położonej na terytorium wieleckiego plemienia Redarów), odzyskały niepodległość i wróciły do tradycyjnych pogańskich kultów. Wszelkie ślady panowania niemieckiego i chrześcijaństwa na północnym Połabiu zostały zlikwidowane, biskupi – wypędzeni ze swoich stolic (w sumie za Ottonów I i II istniało już na Połabiu 6 biskupstw, w większości podległych metropolii magdeburskiej) wiedli żywot poza nimi, zachowując tytularną godność biskupów in partibus infidelium („w krajach niewiernych”). Na wschód od Cesarstwa, na południe od Danii, na zachód od Polski, a zatem od państw i ludów już chrześcijańskich, powstał i utrzymywał się (aż do XII wieku) ekspansywny ośrodek pogaństwa. Stanowił on zagrożenie dla chrześcijańskich sąsiadów i wyzwanie dla Kościoła.

Początki działalności misyjnej

W atmosferze Rawenny, prawdopodobnie z inicjatywy samego Ottona III i – trudno w to wątpić – w porozumieniu z Bolesławem Chrobrym zrodził się zatem zamysł wysłania misjonarzy do Polski. Dzieło życia św. Wojciecha przynosiło owoce – następcy pragnęli iść w jego ślady. Nie wszyscy podzielali poglądy Romualda i Nila o ascezie jako jedynej drodze do zbawienia, zwłaszcza w sytuacji gdy tak znaczne ludy i to w niedalekiej od Niemiec odległości pozostawały przy pogaństwie bądź świeżo ponownie w nie popadały. Pod koniec 1001 roku dwóch członków wspólnoty w Pereum, Benedykt i Jan, z polecenia Ottona III i za zachętą Brunona, wyruszyło w daleką podróż do Polski.

Bruno nie podążył z nimi, obiecując, iż dołączy później. Przyczyną zwłoki był zamiar uzyskania – oprócz rozkazu cesarskiego – także odpowiedniego mandatu ze strony papieża oraz niezbędnej dla należytego przebiegu misji godności biskupiej czy nawet arcybiskupiej. Zaznaczmy, że nie wszystko w tej sprawie wydaje się zupełnie jasne. Jak pisze sam Bruno w Żywocie Pięciu Braci, bliski przyjaciel, Benedykt „zachęcał mnie, abym uczył się języka słowiańskiego oraz pilnie polecał mi i z naciskiem, ciągle przypominał, abym nie szedł bez apostolskiego pozwolenia”. Trzeba było także pokonać opór opata Romualda, który z najwyższą niechęcią patrzył na odejście braci z jego pustelni.

Jeżeli jednak przybycie Brunona z Kwerfurtu do Polski i włączenie się go do niewielkiej wspólnoty skupionej wokół Benedykta i Jana bardzo się opóźniało, co zaczęło z czasem wielce niepokoić eremitów, którzy nie chcieli wszczynać właściwej akcji misyjnej bez wyraźnej zgody papieża, przyczyną tego były przede wszystkim okoliczności zewnętrzne. W 1002 roku w wieku zaledwie 21 lat zmarł Otton III. Jesienią tego roku papież Sylwester II udzielił Brunonowi zgody na podjęcie akcji misyjnej wśród pogan i przyznał mu oznakę godności arcybiskupiej – paliusz. Godność ta miała jednakże charakter czysto honorowy; rzeczywista inwestytura biskupia należała do króla niemieckiego. Był nim Henryk II wywodzący się z bawarskiej linii rodu Ludolfingów. Tymczasem na firmamencie politycznym zbierały się ciężkie chmury. Wprawdzie nowy król nadspodziewanie szybko uporał się z silną opozycją, której sprzyjał Bolesław Chrobry aktywnie ingerujący w sprawy Rzeszy, ale już w 1003 roku, w związku z opanowaniem przez władcę polskiego Czech, od dawna związanych trybutarnie z Rzeszą Niemiecką, oraz wobec odmowy Chrobrego przejęcia wobec cesarza obowiązków trybutariusza z Czech, doszło najpierw do ogromnego zaostrzenia stosunków polsko-niemieckich, dotąd poprawnych, a okresowo wręcz przyjaznych, a następnie do wybuchu otwartej wojny, a właściwie kilku wojen, rozdzielonych okresami rozejmu czy pokoju, zakończonych ostatecznie dopiero w 1018 roku pokojem w Budziszynie. W tej sytuacji przybycie Brunona do Polski było sprawą bardzo delikatną i musiało być odroczone.

Losy Benedykta, Jana oraz ich towarzyszy, którzy podążyli pod koniec 1001 roku do kraju Polan, znamy stosunkowo – jak na owe czasy – dokładnie, co zawdzięczamy właśnie Brunonowi z Kwerfurtu. Poświęcił on im bowiem specjalny utwór hagiograficzny, wspomniany już Żywot Pięciu Braci (Vita quinque fratrum). Ponieważ problem Pięciu Braci zostanie bliżej przedstawiony w odrębnym artykule, pomińmy go na razie.

Żywot Pięciu Braci Bruno napisał prawdopodobnie w czasie swego pierwszego pobytu w Polsce. Trzeba zaznaczyć, że chronologia ostatnich, najważniejszych lat życia Brunona, które znamy przede wszystkim z jego własnych pism, nie jest ustalona w sposób pewny. W szczególności istnieje spór o to, czy Bruno był w Polsce dwukrotnie, po raz pierwszy w latach 1005–1006, po wtóre zaś w 1008 do początku 1009 roku.

Misjonarz

Wojna pomiędzy Henrykiem II a Bolesławem Chrobrym, która tak utrudniła, a właściwie uniemożliwiła Brunonowi przybycie w ślad za Benedyktem i Janem do Polski (Międzyrzecza?), trwała i sprawiła, że po uzyskaniu zgody Henryka II oraz po formalnym udzieleniu mu przez arcybiskupa magdeburskiego Taginona sakry arcybiskupiej (zapewne latem 1004 roku) jako arcybiskupa misyjnego, to znaczy bez wyznaczenia granic jego jurysdykcji, udał się on na Węgry. Niektórzy uczeni są co prawda zdania, że Bruno już wcześniej, gdy tylko wydarzenia polityczne uniemożliwiły mu podróż do Polski, a zatem natychmiast po udzieleniu mu zgody na działalność misyjną przez Sylwestra II (jesień 1002), był już na Węgrzech. Wysunięto nawet domysł, że miał wówczas do spełnienia ważną misję dyplomatyczną, nie wiadomo czy z inspiracji dworu niemieckiego, czy raczej z własnej inicjatywy – miał szukać pośrednictwa króla węgierskiego Stefana I w celu ewentualnego pojednania Henryka II z Bolesławem Chrobrym.

Ta domniemana pierwsza wyprawa Brunona na Węgry pozostaje jednak w sferze domysłów i nie znajduje wyraźniejszego potwierdzenia w źródłach. Co innego „druga” wyprawa, zapewne wiosną 1005 roku. Pisze o niej sam Bruno w Żywocie Pięciu Braci, tłumacząc się z tego, że z Ratyzbony (dokąd przybył, jak wolno sądzić, zimą 1002/1003) nie udał się do krainy Słowian, gdzie para świętych braci, wielce zmartwionych, wyglądała jego przybycia i zaniechał „Prusów, do których ze względu na zabicie nowego świętego Wojciecha słuszniejsza przyczyna powinna była zaprowadzić”, lecz popłynął statkiem (po Dunaju) na wschód, by nieść słowa Ewangelii „Czarnym Węgrom” (Nigri Ungri). Nawiązuje do tej wyprawy także w liście do cesarza Henryka II napisanym w roku 1008, w którym daje coś w rodzaju sprawozdania ze swoich późniejszych (1007–1008) działań misjonarskich wśród Pieczyngów i Rusów. Bruno melduje cesarzowi zamiar podążenia do Prusów (będzie on kosztował go życie), a zaraz potem pisze dość tajemniczo: „Słyszałem także o Czarnych Węgrach, do których przybyło pierwsze poselstwo św. Piotra – a nie idzie ono nigdy na próżno – że wszyscy nawrócili się i stali się chrześcijanami, jakkolwiek nasi – niech im to Bóg wybaczy – ciężko zgrzeszyli, oślepiając niektórych”. Najczęściej sądzi się w nauce, że „Czarnymi Węgrami” byli Szeklerzy, lud odmiennego od Węgrów pochodzenia, później zasymilowany językowo i kulturowo, pełniący w wiekach następnych w ramach Królestwa Węgierskiego funkcję strażników pogranicza. Na początku XI wieku ich siedziby znajdowały się zapewne nad Cisą, później mieszkali oni głównie w Siedmiogrodzie. Gdzie konkretnie działała misja Brunona z Kwerfurtu, nie wiadomo; mimo nie najlepszych rokowań musiała ona osiągnąć dobre rezultaty, przyczyniając się – poza aspektem religijnym – do ideologicznego wzmocnienia królestwa św. Stefana.

Teraz Bruno podążył jeszcze dalej na wschód, do Pieczyngów koczujących na stepach późniejszej Ukrainy. Uzyskał poparcie wielkiego księcia ruskiego Włodzimierza, któremu zależało na ułożeniu stosunków z dokuczliwymi sąsiadami od południa, lecz który niezbyt wierzył w powodzenie misji Brunona. Wbrew obawom Włodzimierza wyprawa misyjna do Pieczyngów, opisana dość dokładnie przez Brunona w liście do Henryka II, przyniosła sukces w sensie nawróceń, a także poinformował on, iż „zawarliśmy [z Pieczyngami] pokój, którego, jak oni mówili, nikt prócz nas nie mógłby zawrzeć”. Dla Włodzimierza Wielkiego pokój z Pieczyngami był widać tak ważny, że nie wahał się dać własnego syna jako zakładnika. Bruno, korzystając z arcybiskupich prerogatyw, wyświęcił nawet dla Pieczyngów biskupa (jego imienia nie znamy, nic też nie wiadomo o jego losach, jak również w ogóle o dalszych losach chrześcijaństwa zasianego wśród Pieczyngów przez misję Brunona z Kwerfurtu) – „spośród naszych, którego tamten [Włodzimierz] wraz ze swoim synem osadził w środku kraju. I tak na większą chwałę i cześć Boga Zbawiciela zapanowało prawo chrześcijańskie wśród najgorszego i najokrutniejszego ludu ze wszystkich pogan żyjących na ziemi”.

Najpóźniej po trwającej jedynie kilka miesięcy wyprawie misyjnej do Pieczyngów (o ile – jak sądzi część uczonych – już po raz pierwszy nie wcześniej), kilka długich lat od pierwszego zamiaru, w 1008 roku, Bruno przybył do Polski. Znalazł się, jak niegdyś Wojciech, pod urokiem postaci polskiego władcy, Bolesława Chrobrego, a zarazem – ze względu na toczącą się, mimo pokoju poznańskiego z 1005 roku, ponownie od 1007 roku wojnę polsko-niemiecką – stanął w obliczu sytuacji bardzo dla siebie trudnej. Wolno domniemywać, że zamiarem Brunona było to, czego nie zdołali dokonać Bracia zamordowani w roku 1003 – akcja misyjna wśród Wieletów-Luciców, wiodących prym na pogańskim Połabiu. Tymczasem w gorzejącej wojnie polsko-niemieckiej cesarz Henryk II nie zawahał się przed krokiem zaskakującym i gorszącym wielu obserwatorów: zawarł przeciwko chrześcijańskiemu władcy polskiemu sojusz z arcypogańskimi Wieletami. Sojusz ten obrzydzeniem napawał także Thietmara z Merseburga. Ten kronikarz nienawidzący Polaków, zwłaszcza zaś Bolesława Chrobrego, dostrzegał jednak polityczną celowość sojuszu cesarza z poganami i usprawiedliwiał go wyższą koniecznością. Thietmar jednak nie był ani z usposobienia, ani z przekonania misjonarzem. Co innego Bruno, który z rozpaczą stwierdzał, że jakiekolwiek plany misyjne wobec sprzymierzonych z Niemcami Wieletów, a już zwłaszcza te wychodzące z państwa Bolesława Chrobrego nie mają żadnych szans realizacji.

Czy to z inicjatywy Chrobrego, czy raczej z własnej napisał zatem słynny List do cesarza Henryka II – pod względem literackim najwybitniejsze ze swoich dzieł, w którym dając wyraz swemu przywiązaniu i szacunkowi dla cesarza, nie ukrywa podobnych uczuć wobec Chrobrego: „Jeśliby ktoś także to powiedział, że do tego księcia odnoszę się z uczuciem wierności i serdecznej przyjaźni, prawda to. Rzeczywiście kocham go jak duszę moją i więcej niż życie moje. Lecz mam wiarygodnego świadka wspólnego Boga [naszego], przed którym nic nie jest ukryte, że nie miłuję go wbrew Twojej łaskawości, gdyż ile tylko mogę, pragnę życzliwie usposobić go względem Ciebie”. Po czym zaraz przechodzi do sprawy najważniejszej: „Lecz oby bez utraty łaski królewskiej wolno było tak powiedzieć: czy godzi się prześladować lud chrześcijański [Polaków], a żyć w przyjaźni z pogańskim? Co za ugoda Chrystusa z Belialem? Jakie porównanie światła z ciemnością? W jaki sposób mogą się zgodzić diabeł Swarożyc [bogów pogańskich polemiści chrześcijańscy zwykli byli interpretować jako szatany – J. S.] oraz wódz świętych, wasz i nasz Maurycy? Jakim czołem schodzą się święta włócznia [należała ona do insygniów królewskich w Niemczech, a jej kopia została darowana Chrobremu przez Ottona III w roku 1000 – J. S.] i chorągwie diabelskie tych, którzy poją się krwią ludzką? Czy nie uważasz tego za grzech, gdy chrześcijanina – zgroza mówić to – zabija się na ofiarę pod chorągwią demonów?”

Tendencja Listu jest wyraźna: cesarz winien czym prędzej zawrzeć pokój z Bolesławem Chrobrym i wspólnie z nim, jak niegdyś Otton III, zmierzać do pokonania i nawrócenia Słowian połabskich. Niemałej trzeba było determinacji i odwagi, by cesarzowi niejako w oczy rzucać, przy całej zewnętrznej kurtuazji, tak poważne zarzuty. A stosunki pomiędzy Henrykiem II a Brunonem nie zawsze już uprzednio były idealne, skoro Bruno skarży się w liście, iż „z tego powodu [mowa o decyzji Brunona opuszczenia Niemiec i udania się na misję do Węgrów i Pieczyngów – J. S.] zapewne gniewałeś się przy moim odejściu. Stąd także podczas mojej nieobecności wyśmiałeś wobec otaczających Cię panów mnie i wiele moich wad godnych wyśmiania”.

Choćby podobnie myślących w ówczesnej Rzeszy nie było zbyt wielu, a cesarz naturalnie nie poszedł za sugestiami Brunona, głos jego był z pewnością bardzo ważnym argumentem w ręku tak wytrawnego polityka, jak Bolesław Chrobry. Czy Bruno mógłby po ogłoszeniu tego listu w ogóle wrócić do Niemiec, trudno powiedzieć. Niemożność ewangelizacji Połabian nie prowadziła jednak do bezczynności. Właśnie Listowi zawdzięczamy podstawowe, prawda że nie zawsze dostatecznie dokładne, informacje o działalności Brunona wśród „Czarnych Węgrów” i Pieczyngów; być może – zauważmy – autor w celu wywarcia tym większego wrażenia na swym cesarskim partnerze nieco przejaskrawił odniesione tam sukcesy.

W końcowej części Listu Bruno zawarł jeszcze jedną, zupełnie nieznaną skądinąd informację, dającą pełniejsze wyobrażenie o aktywności i rozmachu akcji misyjnej niestrudzonego misjonarza. „Tymczasem niech nie ujdzie wiedzy króla, że nasz biskup, którego wraz z czcigodnym mnichem Rodbertem, znanym Tobie, wyprawiłem za morze w celu głoszenia Ewangelii Swijom – jak stanowczo oświadczyli przybyli posłowie – ochrzcił, Bogu dzięki, samego króla Swijów, którego żona już dawno była chrześcijanką. Gdy wkrótce wraz z nim tysiąc ludzi z siedmiu plemion dostąpiło tej samej łaski, pozostali zaś oburzeni pragnęli ich zabić, wszyscy z biskupem na jakiś czas ustąpili, spodziewając się, że znów wrócą. Skoro powrócą posłowie wysłani, aby dowiedzieć się, jak się mają i jaki mieli powrót, cokolwiek doniosą, zgodnie z powinnością jako Twój sługa niechybnie postaram się powiadomić o tym Ciebie jako króla, który mnie utwierdził w głoszeniu Ewangelii”.

Swijowie (Suigis) to Szwedzi. O zorganizowanej przez Brunona z Kwerfurtu, zapewne w czasie pobytu w Polsce, misji do tego kraju brak jakichkolwiek poza tym wiadomości. Konkretność danych zawartych w liście Brunona nie pozwala jednak wątpić w wiarygodność relacji, tym bardziej że autor odwołuje się do osób osobiście znanych cesarzowi. Królem Szwedów był wówczas Olaf Skotkonung, siostrzeniec Bolesława Chrobrego (syn siostry Chrobrego, Sygrydy-Świętosławy); władca polski mógł być zainteresowany nawiązaniem bliższych stosunków ze swoim siostrzeńcem.

Sam Bruno zwrócił się teraz – jak niegdyś Wojciech – ku Prusom. Dokładną relację o tej wyprawie, zakończonej męczeńską śmiercią Brunona i jego towarzyszy, przedstawił jeden z ocalałych jej uczestników, Wibert, oraz Thietmar z Merseburga w swojej Kronice. Przytoczmy najpierw relację Thietmara: „W dwunastym roku swego zbożnego, pustelniczego żywota podążył [Bruno] do Prus i Bożym nasieniem starał się użyźnić tamtejsze jałowe pola, lecz wobec wciąż wyrastających cierni nie przyszło mu łatwo uprawić ten ugór. Kiedy 14 lutego [data błędna, gdyż według roczników niemieckich, których świadectwu należy zawierzyć, było to 9 marca – J. S.] głosił słowo Boże na granicy tego kraju i Rusi, sprzeciwili się temu tubylcy, a gdy on dalej nauczał Ewangelii, schwytali go i za to, że tak kochał Chrystusa, który jest głową Kościoła, odcięli głowy zarówno jemu, jako jagnię łagodnemu, jak jego osiemnastu towarzyszom. Ciała tylu męczenników leżały niepochowane, aż dopiero Bolesław, dowiedziawszy się o tym, wykupił je i w ten sposób przysporzył swemu domowi błogosławieństwo na przyszłość. Stało się to za czasów najjaśniejszego króla Henryka, którego Bóg wszechmocny wyróżnił i – mam nadzieję – zbawił poprzez triumf tak wielkiego pasterza. Ojciec owego pasterza zachorował w jakiś czas potem i przywdziawszy strój zakonny, jak sam mi opowiadał, na polecenie swojego syna, umarł w pokoju 19 października”.

Wzmianka o pograniczu Prus i Rusi wskazywałaby na ziemie Jaćwięgów – ludu pokrewnego Prusom, mieszkającego jednak bardziej na wschód od nich. Liczba 18 towarzyszy pomordowanych wraz z Brunonem dowodzi, że misja była liczna i zapewne dobrze przygotowana (wyciągnięto wnioski z wcześniejszej wyprawy św. Wojciecha?), co jednak nie wystarczyło, by uniknąć tragicznego losu.

Inne źródła przynoszą nieco więcej informacji o okolicznościach śmierci Brunona i jego towarzyszy. Choć stopień ich wiarygodności jest różny i niektóre sprawiają wrażenie legendarne, nie należy ich zupełnie odrzucać, ponieważ nie są na ogół sprzeczne z danymi Thietmara i roczników niemieckich, a zarazem zawierają szczegóły świadczące o niezłym rozeznaniu w stosunkach społecznych u Prusów czy Jaćwięgów.

W latach trzydziestych XI wieku wybitny teolog i pisarz, eremita Piotr Damiani, w Żywocie św. Romualda z Camaldoli poświęcił tej sprawie cały dość obszerny rozdział (27). Poganie obawiali się zabić misjonarza, gdyż pamiętali podobno, iż wcześniejsze męczeństwo św. Wojciecha spowodowało nawrócenie wielu spośród nich. „Król” pogan (niewymieniony tu z imienia) był zdania, że Bruno, przybywający w ubogich szatach i boso, głosi kazania po to tylko, by zbierać jałmużnę; obiecał przeto misjonarzowi pieniądze, byleby tylko odstąpił od swego zamiaru. Gdy wszakże Brunon oddalił się i po chwili powrócił do zamku we wspaniałych szatach, król poznał, że nie ubóstwo go sprowadziło, uznał przeto, że przyczyną gorliwości przybysza jest prosta nieznajomość prawdy. Zaproponował zatem Brunonowi próbę ognia. Ten przyjął wyzwanie i w stroju liturgicznym przeszedł bez szkody pomiędzy dwoma rozpalonymi ogniami, pokropiwszy je najpierw wodą święconą. Król i pozostali obecni, poruszeni tą oznaką potęgi Boga chrześcijan, padli na kolana i prosili o łaskę chrztu. Ze względu na liczebność napływających tłumów dokonano tego w jakimś dużym jeziorze. Król, pragnąc żyć odtąd razem z Bonifacym (Piotr Damiani zawsze używa zakonnego imienia Brunona), zdecydował się nawet zrezygnować z panowania i oddać rządy swemu synowi. W gorliwości posunął się tak daleko, że kiedyś – pod nieobecność Brunona – zabił własnego młodszego brata, gdyż ten uporczywie trwał przy pogaństwie. Wszakże inny brat królewski, który rządził udzielnie, także nieczuły na naukę misjonarza, gdy ten kiedyś się do niego udał, kazał go pojmać i w swojej obecności publicznie ściąć. Spotkała go za ten czyn kara: natychmiast oślepł i wraz z całym otoczeniem stracił rozum i zdrowie. Król zamierzał stracić wszystkich, którzy brali udział w zamordowaniu Brunona, gdy jednak stwierdził, że ci, sparaliżowani, trwają na miejscu zbrodni, nakazał, by się za nich modlono. Po dłuższych modłach króla i chrześcijan zabójcy odzyskali zmysły i zdrowie, potem pokutowali za swój czyn, przyjęli chrzest i zbudowali kościół nad ciałami pomordowanych misjonarzy.

W jednym z rękopisów monachijskich, pochodzącym z klasztoru w Tegernsee (Bawaria), a napisanym pod koniec XI lub na początku XII wieku, zachowała się krótka relacja o śmierci Brunona, której autor imieniem Wibert podaje się za jedynego z pozostałych przy życiu towarzyszy misjonarza. Relacje przekazuje imiona kilku kapłanów, którzy byli wraz z nim, podaje także imię króla pogan – Nethimer, natomiast okoliczności sądu Bożego przedstawia nieco inaczej niż Damiani. Król, słysząc kazanie misjonarza, stwierdził, że mają swoich bogów i nie chcą słuchać obcych nauk. Brunon „nakazał” królowi przynieść simulacra, dosłownie: wyobrażenia bogów, może raczej amulety i inne przedmioty o znaczeniu sakralnym, po czym rzucił je w ogień. Oburzony król nakazał, by w ogień rzucono biskupa, od skutku tego czynu uzależniając odrzucenie lub uznanie nowej wiary. Brunon odziany w szaty liturgiczne kazał wnieść się prosto do ognia i bez szkody dla siebie tak długo tam przebywał, aż towarzyszący mu kapłani odśpiewali siedem psalmów. Na widok tego cudu król wraz z 300 ludźmi przyjął chrzest. Wszakże książę tej ziemi za podszeptem diabelskim kazał zamordować Brunona wraz z kapłanami, jego przez ścięcie, ich przez powieszenie, „mnie zaś – dodaje Wibert – kazał wyrwać oczy”.

Drugi „kwiat purpurowy”

Nascitur purpureus flos Boemicis terris – „Zakwitł szkarłatny kwiat na ziemiach czeskich” – tak patetycznie rozpoczął Brunon z Kwerfurtu napisany zapewne w drugiej połowie 1004 roku. Żywot św. Wojciecha (Vita et passio S. Adalberti altera). Nie był to pierwszy utwór poświęcony Wojciechowi. Kilka lat wcześniej, bezpośrednio niemal na wieść o śmierci Wojciecha, w obrębie lat 998–999, rzymianin Jan Kanapariusz w benedyktyńskim klasztorze na Awentynie napisał Żywot pierwszy (Vita prior) świętego. Bruno znał oczywiście i obficie wykorzystywał żywot Kanapariuszowy, ale sam stworzył dzieło całkowicie oryginalne, w wielu szczegółach istotnie różniące się od dzieła poprzednika. Niekiedy skraca dane Kanapariusza, a nawet pewne szczegóły pomija, gdzie indziej rozszerza narrację o dane poprzednikowi nieznane, których szukał aktywnie w różnych miejscach (m.in. u praskiego prepozyta katedralnego Wilikona czy w klasztorze awentyńskim). Bruno znacznie dokładniej od Kanapariusza przedstawia młodość i lata szkolne Wojciecha, daje wyraz dumie ze sławy, jaką cieszyła się magdeburska szkoła katedralna, tamtejszego nauczyciela Otryka określa jako „drugiego Cycerona”. Uzupełnia dane Kanapariusza o pobyt Wojciecha we Francji (w Tours, Paryżu i Saint-Denis). Znacznie dokładniej przedstawia też męczeństwo św. Wojciecha.

„Bruno nie upiększa. Jak tylko może, przedstawia swego bohatera i wydarzenia jak najbardziej zgodnie z prawdą. Ale ton «passio» nie jest takim rzeczowym, spokojnym sprawozdaniem, jak w dziele jego poprzednika – Jana Kanapariusza. Raz po raz przebija się zaangażowana, wręcz fanatyczna osobowość autora, [życiorys przemienia się] w wysławiającą, ostrzegającą, zaklinającą tyradę” (F. Brunhölzl). „Miejsce wyidealizowanego a zarazem statycznego rysunku, jaki przekazuje Vita prior (...), zajmuje konstrukcja dynamiczna, pozwalająca uchwycić zmienność i psychologiczną złożoność ludzkiej osobowości” (T. Michałowska). Bruno nie waha się stwierdzić, że rodzice św. Wojciecha nie byli jednoznacznie pozytywnymi bohaterami. Ojciec (Sławnik) był wprawdzie mężem znakomitym i bardzo potężnym, ale w innym wymiarze – człowiekiem średniej miary, rzadko się modlącym i oddającym się rozpuście. Matka, tak pobożna i zacna, doczekała się surowej wymówki, ponieważ „mężowi pozwalała grzeszyć nie z jedną, lecz z mnóstwem kobiet”. Nawet sam późniejszy święty, Wojciech, zaniedbywał się w nauce, „cechowała go swawola: jak każdy człowiek lgnął do ziemskich uciech, miał czas na żakowskie figle; łakomiąc się na jedzenie i picie, jak bydlę schylał twarz ku ziemi i nie umiał spojrzeć w niebo”. Heroizm nie łatwy, niejako wrodzony, naturalny, lecz osiągany z trudem, w ciężkiej walce z własną słabością. Jan Kanapariusz przedstawia ostatnie chwile swego bohatera w sposób „tradycyjny”, jako nieustraszonego misjonarza nawołującego w chwili ostatecznej próby towarzyszy do wytrwania: „Bracia, nie smućcie się! (...) Cóż bowiem mężniejszego, cóż piękniejszego nad poświęcenie miłego życia najmilszemu Jezusowi?” U Brunona Wojciechem targa ludzki lęk: „I boi się teraz wielki Wojciech, który zawsze życzył sobie i gorąco pragnął tego widoku; jako człowiek wzdryga się przed zakosztowaniem gorzkiej śmierci, duch jego niezwykle przerażony walczy z tchórzostwem; bliskie śmierci ciało zmienia barwę, drżące lękiem serce drętwieje”. A przecież w oczach Brunona w niczym to nie ujmuje Wojciechowi-męczennikowi, przeciwnie, tym wyżej cenić należy heroizm, im trudniej bohaterowi było się na niego zdobyć.

Oprócz obszerniejszej wersji czy redakcji Żywotu drugiego Bruno napisał także znacznie skróconą wersję tego utworu, późniejszą od obszerniejszej, bo zawierającą także pewne nowe informacje z Węgier, obciążoną natomiast w warstwie modlitewno-moralizatorskiej i zupełnie pozbawioną opisów cudów.

Niewykluczone, że Bruno był także autorem owego Liber de passione martiris (św. Wojciecha), o którym jako o źródle swych informacji o zjeździe gnieźnieńskim wspomina najstarszy kronikarz w Polsce Anonim Gall. Dzieło to wszakże uchodzi za zaginione. Taki wykaz rzeczywistych czy domniemanych aktywności pisarskich Brunona z Kwerfurtu uzasadnia opinię o nim jako wybitnym „literacie” Cesarstwa przełomu tysiącleci, a na pewno najwybitniejszym człowieku nie tylko czynu, lecz i pióra w otoczeniu Bolesława Chrobrego.

Dzieła Brunona z Kwerfurtu były w średniowieczu jednak słabo rozpowszechnione, bądź (Vita quinque fratrum i List) praktycznie zupełnie nieznane. W przeciwieństwie do żywota pióra Jana Kanapariusza, który był bardzo znany i wielokrotnie przepisywany, Żywot drugi św. Wojciecha przetrwał do naszych czasów odpowiednio w jednym (wersja obszerniejsza) lub sześciu (wersja krótsza) przekazach rękopiśmiennych. Podobnie Żywot Pięciu Braci i List do Henryka II zachowały się – każdy z nich – tylko w jednym przekazie. Nie zawsze, co prawda, liczba zachowanych do dziś przekazów rękopiśmiennych jest wiernym odbiciem popularności dzieła w dawnych stuleciach, ale w przypadku Brunona z Kwerfurtu nikła raczej znajomość jego dzieł nie może budzić wątpliwości.

O formalnej kanonizacji Brunona-Bonifacego nic nie wiadomo. Kult jego osoby rozwijał się początkowo chyba tylko w kręgach eremickich, później w sposób bardziej zdecydowany w rodzinnym Kwerfurcie, gdzie Bruno założył kolegiatę. W Polsce pamięć o nim rychło niemal kompletnie zanikła – ciekawy i przekonujący przejaw niewdzięczności polskiej pamięci historycznej, do pewnego jedynie stopnia wytłumaczalnej przyćmieniem postaci Brunona przez wcześniejszą i tak bardzo na losy Polski oddziałującą postać jego poprzednika w męczeństwie – św. Wojciecha. Kronikarze polscy od Galla Anonima po Jana Długosza nie wspominają go ani słowem. Jedynie w niektórych (nielicznych) rocznikach polskich, przede wszystkim w Roczniku Kapituły Krakowskiej, który do naszych czasów dotarł w postaci nadanej mu w drugiej połowie XIII wieku, znajduje się lakoniczna wzmianka pod rokiem 1009: „Bruno biskup został zamęczony”. O pięciu braciach też początkowo zapomniano w Polsce, przypomniano sobie dopiero w późniejszych fazach średniowiecza, zapewne pod wpływem czeskim, ale nie łączono tej sprawy z osobą Brunona z Kwerfurtu.

Nie możemy tutaj także omawiać ciekawej zagadki związanej z kroniką Anonima Galla, który w pewnym miejscu podaje tajemniczą wiadomość, jakoby Polska w czasach Bolesława Chrobrego miała dwóch metropolitów wraz z podległymi im sufraganami. Jedna z tych metropolii to oczywiście gnieźnieńska, erygowana w 1000 roku, natomiast o drugiej nic nie wiadomo. Część uczonych uważała i uważa, że drugim metropolitą był właśnie Brunon z Kwerfurtu, a jego metropolia – obracamy się ciągle w sferze domysłów – mogła obejmować obszary wschodniej (na wschód od Wisły) części państwa Bolesława Chrobrego. Stopień prawdopodobieństwa tej hipotezy jest jednak nikły; Brunon jako arcybiskup misyjny nie miał ustalonej diecezji ani metropolii. Słowa Anonima Galla pozostają nierozwiązaną zagadką...

Brak tu miejsca, by szerzej omówić pewne, wykraczające poza zagadnienia misyjne i związki z Polską, aspekty poglądów i działalności Brunona z Kwerfurtu. Wysoka ranga społeczna, wybitna indywidualność oraz uwikłanie w najważniejsze problemy tej doby, wreszcie – stosunkowo, jak na owe czasy – bogata spuścizna pisarska po Brunonie umożliwiają z rzadką dla owej epoki dokładnością śledzenie (prawda, że z dokuczliwymi mimo wszystko lukami) życia, a co może jeszcze ważniejsze poglądów, zachowań, ogólniej – mentalności człowieka średniowiecznego. Bruno obracał się w najwyższych kręgach ówczesnej Christianitas. Wśród jego osobistych znajomych, niekiedy przyjaciół, znajdowali się cesarze Otton III i Henryk II, papieże Grzegorz V i Sylwester II, władcy na „Wschodzie”: Bolesław Chrobry, Włodzimierz Wielki kijowski i Stefan węgierski, wielcy reformatorzy życia kościelnego: Romuald, zapewne Nil, wreszcie Radzim - Gaudenty, czyli brat św. Wojciecha i pierwszy arcybiskup gnieźnieński, oraz Anastazy i Astryk, którzy kładli podwaliny pod Kościół na Węgrzech. Prawdziwy i wiarygodny, by się uciec do sformułowania z tytułu rozprawy Jadwigi Karwasińskiej, poświęconej Brunonowi „świadek czasów Chrobrego”, świadek – dodajmy i zapamiętajmy – do Polski, Polaków i ich władcy usposobiony bardzo przyjaźnie.